Czy bieda się kończy, czy się zaczyna
Fot. nadesłane
Grudziądzanin, prezes polsko-australijskiej fundacji opowiada o swojej podróży do Romanowa - małej wsi w województwie kujawsko-pomorskim. Jaki był jej cel i kogo tam spotkał? Szczegóły w artykule.
REKLAMA
Jest 6:00 rano i jestem gotowym wyruszyć w następną podroż ale nie jest to dla mnie czas urlopowy, ponieważ będę dowoził dary - rzeczy do tych, których skrzywdził los.
Tym razem ruszam w dość długą podróż - około 300 km. Miejscowość, która jest celem naszej podróży nazywa się Romanowo. Jest położona w gminie Koneck województwa kujawsko-pomorskiego. Jak się później okazało to mała wieś o dość znacznych dysproporcjach, jeśli chodzi o przepaść ekonomiczną pomiędzy ludźmi biednymi a żyjącymi „normalnie”.
Przejeżdżając widziałem walące się domy a dla kontrastu znowu za miedzą stały luksusowe wille. Kiedy dotarłem na miejsce pierwsze kroki skierowałem do podległego Urzędu Gminy i tam otrzymałem adres pod który miałem dowieść dary.
Nie było dużo tych darów, kilka zaledwie kartonów a w nich: kołdra duża puchowa, cztery poduszki puchowe – dwie duże i dwie mniejsze wraz z dwoma kompletami pościeli, poszewki, kilka koszulek, sweter, koszule, naczynia, czajnik elektryczny, sztućce, obrus i jeszcze kilka drobnych przedmiotów.
Kiedy dojechałem do tej miejscowości spytałem napotkanego mieszkańca tej wsi a był nim miły, młody człowiek - „Gdzie mieszka sołtys?” – zapytałem. Odpowiedział i pokazał mi, że niedaleko i w tym kierunku pojechałem. Niestety Pani sołtys wyjechała w sprawach rodzinnych do Włocławka, więc wróciłem i ten sam mieszkaniec pojechał ze mną, aby mi wskazać miejsce przeznaczenia paczek.
Okazał się nim młody, bardzo sympatyczny człowiek, Łukasz (pełne dane do wiadomości Redakcji), który stracił niedawno swoja matkę i ojca zostając jak palec na tej ziemi. Można było wyczuć, ze jeszcze nie doszedł do siebie po tym co przeszedł, a kiedy spytany: „Czy chcesz przyjąć dary od Polsko-Australijskiej Fundacji?” – zmieszany jąkającym i przestraszonym głosem spytał: „A ile to będzie kosztowało?”.
Kiedy pokazałem, co przywiozłem i zapewniłem jego, że może tym dysponować dowolnie, ucieszył się i wprawił mnie w ogromne zakłopotanie przytulając mnie jak swojego własnego ojca, a takich uścisków się nie zapomina! Na pożegnanie zadeklarowałem się, że nie jest to moja pierwsza i ostatnia wizyta u niego.
Jest to tylko mały epizod z wielu jakie spotkały mnie w ciągu długiej działalności mojej fundacji. Chcę tylko wspomnieć, że jest to już drugi kontener, który rozprowadzamy w tym roku z darami. Niebawem przypłynie ostatni. Dary, które wysyłaliśmy były już indywidualnie adresowane i większość dostarczana bezpośrednio z kontenera po czynnościach celnych do adresatów.
„Podróż do biednych i dla biednych, których jest coraz więcej – Oj jak smutno mi Panie!”
Joe Chal
Tym razem ruszam w dość długą podróż - około 300 km. Miejscowość, która jest celem naszej podróży nazywa się Romanowo. Jest położona w gminie Koneck województwa kujawsko-pomorskiego. Jak się później okazało to mała wieś o dość znacznych dysproporcjach, jeśli chodzi o przepaść ekonomiczną pomiędzy ludźmi biednymi a żyjącymi „normalnie”.
Przejeżdżając widziałem walące się domy a dla kontrastu znowu za miedzą stały luksusowe wille. Kiedy dotarłem na miejsce pierwsze kroki skierowałem do podległego Urzędu Gminy i tam otrzymałem adres pod który miałem dowieść dary.
Nie było dużo tych darów, kilka zaledwie kartonów a w nich: kołdra duża puchowa, cztery poduszki puchowe – dwie duże i dwie mniejsze wraz z dwoma kompletami pościeli, poszewki, kilka koszulek, sweter, koszule, naczynia, czajnik elektryczny, sztućce, obrus i jeszcze kilka drobnych przedmiotów.
Kiedy dojechałem do tej miejscowości spytałem napotkanego mieszkańca tej wsi a był nim miły, młody człowiek - „Gdzie mieszka sołtys?” – zapytałem. Odpowiedział i pokazał mi, że niedaleko i w tym kierunku pojechałem. Niestety Pani sołtys wyjechała w sprawach rodzinnych do Włocławka, więc wróciłem i ten sam mieszkaniec pojechał ze mną, aby mi wskazać miejsce przeznaczenia paczek.
Okazał się nim młody, bardzo sympatyczny człowiek, Łukasz (pełne dane do wiadomości Redakcji), który stracił niedawno swoja matkę i ojca zostając jak palec na tej ziemi. Można było wyczuć, ze jeszcze nie doszedł do siebie po tym co przeszedł, a kiedy spytany: „Czy chcesz przyjąć dary od Polsko-Australijskiej Fundacji?” – zmieszany jąkającym i przestraszonym głosem spytał: „A ile to będzie kosztowało?”.
Kiedy pokazałem, co przywiozłem i zapewniłem jego, że może tym dysponować dowolnie, ucieszył się i wprawił mnie w ogromne zakłopotanie przytulając mnie jak swojego własnego ojca, a takich uścisków się nie zapomina! Na pożegnanie zadeklarowałem się, że nie jest to moja pierwsza i ostatnia wizyta u niego.
Jest to tylko mały epizod z wielu jakie spotkały mnie w ciągu długiej działalności mojej fundacji. Chcę tylko wspomnieć, że jest to już drugi kontener, który rozprowadzamy w tym roku z darami. Niebawem przypłynie ostatni. Dary, które wysyłaliśmy były już indywidualnie adresowane i większość dostarczana bezpośrednio z kontenera po czynnościach celnych do adresatów.
„Podróż do biednych i dla biednych, których jest coraz więcej – Oj jak smutno mi Panie!”
Joe Chal
PRZECZYTAJ JESZCZE