Poprzednia część „Ostatniego zdania”
Może między przyjaciółki wkradł się tamtego dnia nienachalny sentyment; być może Blake chciała sprawdzić, czy na Beatsy w istocie można liczyć i czy będzie trwała przy niej bez względu na okoliczności. Pokażę ci, kim jestem. Zaraz zobaczysz… - te zdania przewijały się w jej głowie bez ustanku, powtarzała je jak mantrę. I gdy została odprowadzona przed sam próg werandy, Beatsy nie powiedziała wiele, tylko z nieopisaną czułością założyła krótki kosmyk zniszczonych włosów swojej spowiedniczki za ucho i na jednym z policzków Blake pozostawiła pocałunek. Najpewniej ucałowała ten, który od tamtej pory czerwieni się najgoręcej…
To, co poczuła wtedy Blake, było wszystkim, czego potrzebowała. Jeden gest napełnił ją szczęściem i pewnością, że została zaakceptowana; że kolory, jakimi ojciec wraz z konkubiną, malowali jej codzienność, nie są tym, co ją definiuje. W jednej chwili odzyskała grunt, który przed laty usunięto jej spod nóg. Zajrzała w zielone oczy przyjaciółki i nie wiedząc zupełnie, jakie słowa potrafiłyby oddać jej wdzięczność, uśmiechnęła się tylko i pochyliła przed nią głowę. Wydawałoby się, że ten incydent jest jak święto wyrwane spomiędzy nieciekawych dni - coś w Blake kwitło, coś się odradzało; nie umiała nazwać tego stanu, ale zapomniała o brzydocie, która wyrastała po jej prawej stronie. Beatsy ocknęła się ze wspólnego transu znacznie szybciej; zerknęła w tym kierunku, aby odnaleźć źródło niepokojącego dźwięku. Blake, uważaj! - zdołała wykrzyczeć. Zataczający się mężczyzna śpieszył w ich kierunku, przewracając przy tym wszystko, co napotkał na drodze. Ty mała ulicznico! Zakało!, chwycił doniczkę stojącą na balustradzie. Bratki rozsypały się w powietrzu, glinka zaś - pokaleczyła odłamkami nagie kostki Blake. Beatsy idź stąd, odganiała z przestrachem przyjaciółkę, Nie patrz na to!. Beatsy zakryła usta dłońmi. Łzy spływały jej do ust. Elementy układanki wreszcie złożyły się na pełną całość: To on, wydała werdykt na nietrzeźwego agresora i zaczęła krzyczeć, i szlochać, żeby zwrócić na siebie jego uwagę. Niech pan ją zostawi! Słyszy pan? Ona nic nie zrobiła! Słyszy pan?! Sześćdziesięcioletni Jack puścił rozdartą kurtkę córki. Obejrzał się za siebie. I ty! Przychodzisz psuć mi dziecko! Wynocha, bachorze! Wracaj do swoich dzianych rodziców i uprawiaj orgie gdzie indziej! Jedyne, co obchodziło Blake, było samopoczucie Beatsy. Kolejny raz zwróciła się do niej: Idź już, proszę cię, idź. To było ich ostatnie spotkanie.
Tamta sytuacja na trwałe wbiła się w pamięć Jacka i Salvii. Zinterpretowali uczucia dziewcząt na swój sposób i uwzięli się na córkę. Każdy powód prześladowań był dobry, lecz czułość Beatsy, która miała wypełnić niezaspokojone potrzeby nastoletniej Blake były dla tej dwójki źródłem nieskończonej rozkoszy i szpilką, jaką chętnie ranili dziewczynę w najbardziej nieoczekiwanych momentach. Więc kiedy tylko Blake, na jej wielkie nieszczęście, wstąpiła do łazienki, by rozwiesić tam świeżo wyprane ręczniki, wychudzona Salvia od razu zaatakowała i wszczęła burdę. Nikt nie usłyszał, gdy młode wargi szeptały z niemocą: Salvia nie zamknęła drzwi…
autorka: Zuzanna Menard